Rykoszet granatu Wildsteina
Redaktor Naczelny
Gazety Pomorskiej
Dwukrotnie na łamach Waszej Gazety ukazały się publikacje naruszające moje dobre imię. A ponieważ dot. osoby publicznej wykonującej mandat senatora, proszę o zamieszczenie mojego stanowiska (np. w rubryce „śladem naszych artykułów”) bez jakichkolwiek ograniczeń i zmian.
We środę 14 marca 2008 roku w komercyjnym ogłoszeniu wartym parę tysięcy złotych (tyle ja płacę gazetom) pani Halina Lewandowska - o statusie bezrobotnej obarcza mnie odpowiedzialnością za pomawianie ją o współpracę z SB. ”Przedłużeniem” tego, jak mniemam, komercyjnej publikacji jest artykuł red. Mąki z dnia 19.03 jeszcze bardziej oskarżający mnie o rzucanie oszczerstw. Przy tym zacytowano moje wyrywkowe wypowiedzi złapane na żywo i na ulicy. Termin i kontekst wypowiedzi wskazuje na następujące okoliczności:
1.Publikacje ukazały się w gazecie, którą współredaguje mąż Pani Lewandowskiej .Chcę wierzyć, że ta jedyna dziennikarska gazeta w regionie nie uprawia ”kolesiostwa”. Panowie redaktorzy, nie wypada abyście byli adwokatami we własnej sprawie.
2. Przyjmuję, że zbieg terminów publikacji i odgrzewanie po trzech latach artykułu, który zresztą nie został opublikowany w żadnej gazecie, jest przypadkowy. W przeciwnym wypadku trzeba przyjąć to, w rocznicę obchodów Bydgoskiego Marca, jako przedłużenie pałki mjra Bednarka tyle, że ubrane w sukienkę wolnego słowa. Zaprzeczam jednak, jakoby Halina Lewandowska, żona Gerarda, była amazonką majora.
3. Po raz kolejny kategorycznie oświadczam, że w trakcie przywoływanego artykułu zamieszczonego na stronie internetowej, jak i różnych rozmów środowiskowych przez myśl mi nie przeszło aby H. Lewandowska, ze Wzgórza Wolności chciała bądź była tajnym współpracownikiem. Zresztą w artykule pt. „Granat w ogródku” stanąłem w wyraźnej obronie takich ludzi jak Lewandowscy, Kowalscy, którzy przez ślepy wybuch Wildsteina ,z racji popularności nazwiska stali się ofiarami detonacji. W rzeczonej sprawie popularne nazwiska nadałem zmyślonym postaciom, a sama Lewandowska występuje jako delegatka na zjazd związku. A przecież Halina Lewandowska żona Gerarda nie była nawet jego członkiem i nie uczestniczyła w innym charakterze na zjeździe
Niezorientowany zapyta - o co biega w sprawie?
Jest tajemnica poliszynela, że Halinka, b. dobra dziennikarka Wolnych Związków i Serwisu Informacyjnego z lat 80/81 i później, wydawanych za składki robotników nie kryła, że wówczas większym zagrożeniem dla Solidarności jest Kościół niż PZPR. Związkowcy nie chcieli finansować prywatnych poglądów dziennikarki, nawet wtedy, gdy stanąłem w obronie wolnego słowa. Uznałem ich rację, gdyż prasa związkowa była w warunkach cenzury jedyną bronią przed imperium kłamstwa. Na wniosek A.Tokarczuka rozstaliśmy się z dumną i upartą redaktorką.
Stan wojenny spowodował, że znów byliśmy razem w jednej drużynie, gdyż dla władzy komunistycznej człowiek wolnomyślący też był zagrożeniem. Stosunku do Kościoła, symbolizowanego postawą kardynała Glempa i Lecha Wałesy ,umieszczanego wówczas w pobliżu „Bolka” moja koleżanaka jednak nie zmieniła.
Z czasem również wyparła się Solidarności. Zamieniła wzajemną sympatię, wyrosłą z setek rozmów przerywanych więzienną furtą, na mandat oddany na złotoustego L.Millera. Ten utracony głos, choć nieliczny, był dla mnie głosem odrzucenia.
Od tego momentu nie było mi po drodze do otwartego mieszkania na wzgórzu.
Jednakże, na Halinkę przyszła klęska wraz z bankructwem ekipy Millera, który budował ks. Jankowskiemu bursztynowe ołtarze, a jego pretorianie zamienili robotnicze kombinezony na salony i inne uciechy. Miejsce policyjnego poloneza zajął kościół z antenami Rydzyka (dosłownie).
Współczuję jej z tego powodu, ale żal jest obustronny, gdyż i ja straciłem dobry adres na Wzgórzu, które mi już nie przypomina wzgórza WOLNOŚCI. I nie może być inaczej, gdy ze znajomych ust płynie język sądowych ostrzeżeń, słownych konfabulacji, werbunku świadków- wspólnych znajomych.
Koledzy powiadają ... uległa manipulacji.
A może drażni Cię gwar solidarnościowej wiary, świętującej w historycznej sali WRN?
Kobieto! Nie rygluj drzwi, nie rzucaj słuchawki, porzuć nienawiść. A ja Ci gwarantuję, że przyjemniejsze jest trwanie w ulotnych i czasem niezrozumiałych obłoczkach Solidarności, naszej Solidarności niż w cherlawych objęciach Urbana.
Wróć do nas. Do środka!
Jan Rulewski
Bydgoszcz, 21 marca 2008 r.