Wystąpienie Senatora Jana Rulewskiego na 68. posiedzeniu Senatu - Budżet 2011
Wychodzę z założenia, iż debata budżetowa nie może się ograniczać jedynie do afirmacji przedstawionego projektu, a tym bardziej skupiać na analizie buchalteryjnych równań. Te - w sposób profesjonalny i z głęboką troską - przeprowadził min. Jacek Rostowski.
Budżet 2011 i ustawy okołobudżetowe to odpowiedź i pytania o kondycję i rozwój gospodarki, o miejsce w nim milionów pracujących, biznesmenów, ale i bezrobotnych Polaków.
Podczas zredukowanych do minimum prac Komisji Rodziny i Polityki Społecznej pytałem o to, czy rząd zadowala założone w budżecie bezrobocie na poziomie 10 %. Na tak postawione pytanie odpowiedź merytoryczna brzmiała „nie”. Dziś stawiam to pytanie w wersji szerszej wobec wysokiej izby.
Czy stać Polskę na tak wysokie bezrobocie ?
W chwili obecnej bezrobocie wynosi ok. 12% i ma wszelkie cechy stabilności, gdyż od początku III RP liczba ta nie spadła poniżej 10 %, a w opinii znawców gospodarki jest to stan alarmowy.
Przy 15 % procentach musimy już mówić o dramacie. Po tym następuje klęska. Klęska widziana jako problem społeczny, porażka odbierana jako inwalidztwo rynku pracy.
Dodajmy, że jest to liczba bezrobotnych zarejestrowanych, pomijająca te ok. 1,5 mln ludzi pracujących na „wypomóżkach” w innych krajach, co znakomicie rozwiązuje cudze deficyty pokoleniowe i finansowe. Cudze, nie nasze!
Polski, dzisiaj jeszcze będącej zagłębiem młodości nie stać na bezrobocie wśród młodzieży, zwłaszcza wykształconej, a tu i liczby i wzrosty są niepokojące.
Według danych GUS na koniec II kwartału 2010 r. na ogólną liczbę 1 843, 9 tys. bezrobotnych 61,9 % - to młodzi ludzie, do 34 r. życia, a jest to wiek zakładania rodzin. W tym roku mury wyższych uczelni opuści ponad 300 tys. absolwentów gotowych do pracy. Czeka na nich zaledwie 1 % ofert.
Trzeba wprost mówić o marnotrawstwie największego w zjednoczonej Europie pokładu młodej energii, o którym już przed laty informowali nas ministrowie Michał Boni i Jacek Kuroń.
Choć jeszcze wtedy nie wiedzieli zapewne, iż choć boom oświatowy pochłonie miliardy zł wydatków, w tym wydatków zarówno z budżetu państwa, jak i z budżetu domowego rodziców – to głównie po to, by olbrzymia armia tych ludzi zamieniła się w martwą statystykę Urzędów Pracy. Gorzej - by dalej obciążała kosztami utrzymania rodziców.
FUS, ten największy pożeracz publicznych środków szacuje, że 1% - owy przyrost miejsc pracy - to wzrost jego przychodów o 1 miliard złotych. Dodajmy, to także redukcja wydatków urzędów pracy i pomocy społecznej o dalsze 2 mld zł (przy spadku bezrobocia do 5 %). To także wzrost dochodów fiskusa o 240 mln. Aby tylko na tym poprzestać.
Podkreślmy jeszcze tylko, że bezrobocie ma miejsce w kraju UE, gdzie występuje najmniejszy współczynnik aktywności zawodowej ludności, w 2009 r. wynoszący 54%, a szczupła grupa pracujących bezpośrednio w produkcji i usługach musi wynagrodzić silnie zetatyzowaną sferę budżetową. Wobec takich tendencji i kolejnych migracji za pracą (ostatnio Niemcy) obawiam się powstania dziury pokoleniowej przy której obecna gimnastyka wokół OFE i ZUS okaże się pusta wobec ubytku płatników składek.
Zatem odpowiadając na pytanie, czy stać nas na długotrwałe inwalidztwo rynku pracy odpowiadam głośno „nie”.
Na pytanie, czy obecny budżet oraz inne ustawy zmierzają do leczenia choroby - odpowiedź tylko w części może być pozytywna.
Mianowicie w tej, gdzie mowa o podatkach, utrzymaniu niskich kosztów robocizny, składce ubezpieczeniowej – dofinansowaniu ze środków europejskich, nieznacznemu wsparciu w polityce oświatowej.
Gorzej przedstawiają się elementy polityki gospodarczej - spadek nakładów na infrastrukturę, w tym drogową, na budownictwo, na innowacyjność gospodarki.
Mnie oczywiście musi najbardziej interesować budżet Funduszu Pracy, od lat wykazujący wysokie przyrosty i w sposób bezpośredni redukujący bezrobocie w Polsce.
A tak mówiąc wprost, uchwalony przez Sejm plan Funduszu wyłącza niemałą armię jego pracowników z tworzenia miejsc pracy dla ok. 300 tys. bezrobotnych, bowiem pozbawia ich aktywnych form uczestnictwa w postaci staży absolwenckich, podejmowania samodzielnej działalności gospodarczej, szkolenia i zatrudniania młodzieży w OHP, pracodawców pomocy przy tworzeniu nowych miejsc pracy, w tym nawet w urzędach skarbowych, które posiłkują się bezrobotnymi podczas nawały PIT-ów.
Czyli, 23 - tysięczna armia pracowników urzędów pracy już na starcie nie będzie miała pracy z powodu braku środków na aktywne formy.
Zwodniczym - moim zdaniem - jest twierdzenie o możliwych przesunięciach w planie Funduszu Pracy w ciągu roku.
Reżim związany z zawieraniem umów i podejmowany przez powiatowe urzędy pracy wymaga planowania z dzisiejszej perspektywy.
Nie sposób zgodzić się z twierdzeniem ministra finansów Jacka Rostowskiego, że kryzys minął i rynek sam sprosta nadwyżce poszukujących pracy.
Panie Ministrze, czy również w tych powiatach, gdzie stopa bezrobocia sięga od 25 do 30%?
Czy znajdą pracę tysiące absolwentów po politologii, marketingu i zarządzaniu, czy socjologii jeśli nie „posmaruje” Pan Minister pracodawców choćby krótkookresowym stypendium? Jeśli tak, to dlaczego potężną rzeszę absolwentów studiów medycznych „smaruje” się hurtowo w stopniu nieporównanie większym, jeśli chodzi o wysokość stypendiów w stosunku do ich rówieśników po innych studiach mimo, że akurat w służbie zdrowia nie brakuje miejsc pracy.
A czy wiadomo, na co będą mogli liczyć pracownicy administracji publicznej w liczbie ok. 30 tys., którzy - jak sądzę - zostaną jednak zwolnieni w tym roku z pracy, choć już w nienadzwyczajnym trybie.
Jeśliby nawet zgodzić się z Panem Ministrem, to podtrzymuję swoje wielokrotnie zadawane pytanie, czy jesteśmy zadowoleni z rynku pracy o niskiej towarowości, rynku montażystów zachodnich produktów. Czy nie budzi refleksji fakt, że łkamy o koreańskie, a ostatnio nawet chińskie montownie „smarując” ich niezłymi dotacjami.
Tak jest. Rację ma The Economist, gdy zarzuca nam przewlekłą chorobę rynku pracy. Pozwolę sobie dodać rynku, któremu trzeba dobrego transplantologa. Skorzystajmy z metod stosowanych na świecie, w UE, USA, które się tam już sprawdziły.
Ale to wymaga przynajmniej takiej debaty, jaką przeprowadza corocznie każdy prezydent amerykański na początku roku.
Póki co, w przedstawionym planie Funduszu Pracy trzeba jednak dokonać korekt, by utrzymać dobre praktyki z zeszłego roku, dzięki którym powstrzymano w ubiegłym roku wzrost bezrobocia, podczas gdy w innych krajach ono wzrastało.
A więc przede wszystkim należy podtrzymać kontakt absolwentów z rynkiem pracy.
Należy wraz z rzemieślnikami przyuczać niewykształconą, a czasami trudną młodzież do zawodu, a tam gdzie występuje zapaść rynku pracy wesprzeć przedsiębiorców w refundacji kosztów tworzenia i utrzymania miejsc pracy. Zgadzam się z zarzutami o nadmierną hojność staży, zwłaszcza dla administracji i dlatego należy wykonując plan Funduszu ograniczyć ją do 10 % ogólnej ich liczby. Temu mają służyć przedstawione poprawki, dla których proszę Wysoką Izbę o poparcie.
Jan Rulewski - wystąpienie
Warszawa, 11 stycznia 2011 r. 68. posiedzenie Senatu