Media
12.12.2018- Senacka komisja za nowelizacją ws. egzekucji świadczeń alimentacyjnych. Wydawnictwo: PAP
Senacka komisja za nowelizacją ws. egzekucji świadczeń alimentacyjnych
Senacka komisja rodziny, polityki senioralnej i społecznej opowiedziała się we wtorek za zmianami w ustawie o systemie alimentacyjnym. Nowela przewiduje m.in. podniesienie z 725 do 800 zł kryterium dochodowego uprawniającego do świadczeń z funduszu alimentacyjnego
Uczestniczący w posiedzeniu komisji wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej Stanisław Szwed poinformował, że przez ostatnie trzy lata wzrosła ściągalność zaległości alimentacyjnych o ponad 100 proc., z 16 do 33 proc. Przyznał, że mimo to łączna kwota niewyegzekwowanych zobowiązań dłużników alimentacyjnych wobec Skarbu Państwa, które powstały w wyniku wypłacenia świadczeń z funduszu alimentacyjnego, w zastępstwie niepłaconych alimentów jest bardzo wysoka. – Kwota zadłużenia wobec nowego funduszu alimentacyjnego na koniec 2017 r. wyniosła 10 mld 300 mln zł. Obecnie przekracza ona już 11 mld zł – powiedział.
Senator Rulewski (PO), który złożył poprawki dotyczące m.in. podniesienia progu dochodowego, podkreślił, że brak skutecznych rozwiązań dotyczących dzieci pozbawionych alimentów jest „największą krzywdą i wstydem w Europie”. Ocenił, że nowelizacja zaproponowana przez rząd niewiele zmieni, jest rozwiązaniem pozornym. Po odrzuceniu przez komisję poprawek Rulewskiego senator zapewnił, że w tej sprawie złoży wniosek mniejszości.
Senator Mieczysław Augustyn (PO) zapowiedział, że podczas debaty w Senacie złoży poprawkę stanowiącą, że kryterium dochodowe nie powinno być niższe od połowy najniższej płacy.
Zgodnie z nowymi przepisami organizatorzy robót publicznych będą mieli obowiązek zatrudniania w pierwszej kolejności dłużników alimentacyjnych. Nowelizacja przewiduje też podniesienie – od 1 października 2019 r. – kryterium dochodowego uprawniającego do świadczeń z funduszu alimentacyjnego z 725 do 800 zł. Dzięki temu – jak podkreślają wnioskodawcy – dodatkowe 60 tys. dzieci będzie mogło korzystać z funduszu.
Nowelizacja zawiera też rozwiązania służące sprawniejszemu pozyskiwaniu przez komorników sądowych informacji z Zakładu Ubezpieczeń Społecznych o dochodach uzyskiwanych przez dłużników alimentacyjnych. Komornicy sądowi będą uzyskiwali te informacje elektronicznie i nieodpłatnie wraz z ich comiesięczną aktualizacją w razie zmian.
Nowelizacja wprowadza także kary grzywny wobec nieuczciwych pracodawców, którzy zatrudniają dłużników alimentacyjnych na czarno. Rozwiązanie to ma wejść w życie wraz z uruchomieniem Krajowego Rejestru Zadłużonych.
Zgodnie z nowymi przepisami organy egzekucyjne będą mogły prowadzić egzekucje z otrzymywanych przez dłużników alimentacyjnych diet z tytułu podróży służbowych – do 50 proc. tych diet.
Artykuł przygotował : msies;. Wydawnictwo : PAP/ po przez tvp parlament
11.12.2018r.
Wszystkie informacje zaciągnięte z IMM.
11.12.208- Drzewko-Bydgoski Marzec. Wydawnictwo: Gazeta Pomorska
Artykuł przygotował : Hanka Sowińska. Wydawnictwo : Pomorska
11.12.2018r.
Wszystkie informacje zaciągnięte z IMM.
10.12.2018-Przyjaciel księdza Jankowskiego, który stawiał mu pomnik nie wierzy w zarzuty pedofilii. "Nie żałuję".Wydawnictw: natemat.pl
Przyjaciel księdza Jankowskiego, który stawiał mu pomnik nie wierzy w zarzuty pedofilii. "Nie żałuję"
Jak to jest, że niby "wszyscy wiedzieli", ale nikt nic nie robił? Ogromny pomnik ks. Jankowskiego w Gdańsku to dziś policzek dla wszystkich. I ofiar księży-pedofilów, i miasta, i samego Kościoła. Za jego budową stoją konkretne osoby, w tym przyjaciel kontrowersyjnego duchownego, do którego udało nam się dotrzeć.
Do prezydenta Adamowicza napływają pytania, o stanowisko miasta i Kościoła w sprawie pomnika ks. Jankowskiego, który jest też honorowym obywatelem Gdańska i ma w mieście skwer swojego imienia. Adamowicz, który sam był niegdyś ministrantem na plebanii św. Brygidy odpowiada, że w sprawie przyszłości pomnika powinni zdecydować mieszkańcy
Kto stoi za pomnikiem?
Inicjatorem budowy monumentu był społeczny komitet, a decyzję w tej sprawie i w kwestii nadania nazwy skwerowi ks. Jankowskiego podejmowała Rada Miasta Gdańsk.
Osoby świeckie i duchowne, które forsowały budowę kontrowersyjnego monumentu mają imiona i nazwiska. Czy wiedziały albo słyszały o pedofilskich skłonnościach księdza?
Głównym inicjatorem budowy pomnika był przyjaciel Jankowskiego i znany gdański piekarz, Grzegorz Pellowski. W rozmowie z naTemat podkreśla, że zarzuty opisane w reportażu "Dużego Formatu” trzeba dogłębnie wyjaśnić, ale on nie wierzy ani w pedofilię, ani w agenturalną przeszłość Jankowskiego.
– Nie żałuję, że zainicjowałem budowę tego pomnika, bo nie zgadzam się z wymową artykułu na temat prałata. Mieszkam niemal po drugiej stronie plebanii św. Brygidy, byłem tam częstym gościem, uczestniczyłem w wielu uroczystościach, także w tych słynnych obiadach i zauważyłbym, gdyby coś było nie tak – mówi naTemat Pellowski.
Przekonuje, że "to jest pomnik postawiony księdzu za zasługi dla Gdańska, dla Polski i dla Europy".
Rozmówca naTemat ma swoją teorię na temat młodych chłopców, którzy często gościli na plebanii Jankowskiego.
"Ministranci nakrywali do stołu"
– Ci chłopcy to byli już mężczyźni. Kręcili się, bo w tamtym okresie przez plebanię św. Brygidy przewijało się wiele publicznych osób. Byli więc potrzebni młodzi ludzie do pomocy, by podać kawę, sztućce, nakrycia, wskazać, gdzie mają siedzieć goście. Ksiądz sam tego nie robił, a pani, która mu gotowała, nie była w stanie sama tego ogarnąć – tłumaczy.
Kim byli? – To byli i ministranci, i osoby z zewnątrz, które przychodziły księdzu pomóc – podkreśla. Pellowski nie wierzy nie tylko w pedofilię, ale też w agenturalną przeszłość ks. Jankowskiego.
Przypomnijmy, że pomnik ks. Jankowskiego odsłonięto uroczyście 31 sierpnia 2012 roku w rocznicę podpisania Porozumień Sierpniowych 1980 roku w Gdańsku. Monument upamiętniający jednego z kapelanów "Solidarności" stanął obok bazyliki św. Brygidy, której ks. Jankowski przez wiele lat był proboszczem.
Odlana z brązu figura przedstawiająca prałata ma łącznie 3,7 m. wysokości, z czego 1,4 m. mierzy cokół, a 2,3 m. postać prałata. Choć pierwotny projekt zakładał, że duchowny zostanie przestawiony z kotwicą, ostatecznie zrezygnowano z tego pomysłu.
– Figura przedstawia stojącą postać księdza, taką odważną, dystyngowaną, jakby w ruchu, która swoją postawą mówi, że jest gotowa do działania – tak 6 lat temu opisywał monument obecny proboszcz bazyliki św. Brygidy ks. Ludwik Kowalski.
Pod patronatem abp Głódzia
Idea powstania pomnika miała się zrodzić w Katedrze Oliwskiej przed mszą w trzecią rocznicę ingresu Jankowskiego. Pomnik powstawał pod honorowym patronatem ks. abp Sławoja Leszka Głódzia, metropolity gdańskiego.
Monument "wykuwał się" przez rok w pracowni w Kijowie na Ukrainie. Autorem jego projektu jest rzeźbiarz Gennadij Jerszow (mieszkający w Gdańsku), który zrezygnował z honorarium za jego przygotowanie.
Sam Pellowski przed odsłonięciem pomnika tłumaczył, że bardzo mu zależało na jego powstaniu, bo "często zapomina się o ludziach, którzy mieli ogromny wkład w tworzenie historii”. – To, że dziś jesteśmy w UE i NATO, że możemy podróżować bez paszportu, to także dzięki ks. Jankowskiemu – argumentował 6 lat temu.
Na czele społecznego komitetu budowy pomnika stał szef gdańskiej "Solidarności" Krzysztof Dośla. W skład komitetu wchodzili także wspomniani już Pellowski, ks. Kowalski i rzeźbiarz Jerszow oraz Jerzy Borowczak, były działacz "S”, obecny poseł PO, JanKosiedowski, prezes Zarządu Biura Projektów Budownictwa Komunalnego w Gdańsku i Andrzej Sagan, prezes zarządu Weinhaus Jakob Gerhardt Polonia.
Warto przypomnieć, że był okres gdy ks. Jankowski zaangażował się w produkcję wina "Monsignore”, które zdobiła nawet etykieta z podobizną duchownego.
W pierwszych rozmowach na temat budowy pomnika Jankowskiego mieli brać udział także Wiesław Szajda, prezes Pomorskiej Izby Rzemieślniczej Małych i Średnich Przedsiębiorstw oraz Bogdan Oleszek, do niedawna przewodniczący rady miasta Gdańska.
Zgodę na budowę pomnika gdańscy radni wydali bez większych kontrowersji. Uchwałę w sprawie pomnika ks. Jankowskiego poparło 25 radnych, nikt nie był przeciw, od głosu wstrzymało się 7 osób (6 z Platformy Obywatelskiej i Jolanta Banach z SLD).
Jerzy Borowczak, który wchodził w skład społecznego komitetu budowy pomnika Jankowskiego tłumaczy dziś, że "jeśli ta pani (bohaterka reportażu w "DF" i ofiara księdza – red.) mówi w swoim wywiadzie, że masa dzieci, jak widziała, że ksiądz wychodzi ze świętej Barbary uciekała, bo wszyscy wiedzieli, że ksiądz jest pedofilem, to trzeba odszukać te jej koleżanki, tych kolegów". "Także koleżanki tej dziewczynki, która podobno skoczyła, bo była w ciąży".
– W tamtych latach nie było tak jak dziś, że ludzie w jednej klatce mieszkają i się nie znają. Wtedy znali się wszyscy na całym osiedlu. Musieli wiedzieć, że ten ksiądz jest pedofilem i, jeśli wiedzieli i nic nie zrobili, to być może skrzywdzono wiele dzieci – mówił Borowczak w Polsat News. On też twierdzi, że nie dziwiło go, iż ministranci przynosili kawę czy ciasto na plebanii Jankowskiego.
130 tysięcy złotych
Całkowity koszt wykonania pomnika wyniósł 130 tys. zł. Pieniądze pochodziły z publicznej zbiórki. Pellowski tłumaczył, że były wpłacane przez osoby z całego kraju. Wpłacały głównie osoby starsze, najczęściej od 50 do 100 złotych. Wpłaciły też zarządy regionów "Solidarności". Według Pellowskiego, największa wpłata wyniosła 20 tys. zł i pochodziła od znanego przedsiębiorcy z listy najbogatszych Polaków tygodnika "Wprost".
31 sierpnia 2012 odbyło się uroczyste poświęcenie pomnika Jankowskiego. Akt erekcyjny został podpisany przez abp Głódzia oraz członków komitetu budowy pomnika. Uroczystość poprzedziła msza, której przewodniczył Głódź. Wzięło w niej udział wielu duchownych, przedstawiciele władz rządowych i samorządowych. Uroczystość uświetniła kapela Gedanensis oraz Wojskowa Orkiestra Straży Granicznej.
W sprawie przyszłości pomnika Jankowskiego i zarzutów postawionych mu pośmiertnie głos zabierają kolejne osoby.
– Sprawa ks. Jankowskiego pokazuje, że mógł wiedzieć o wszystkim abp Gocłowski. Mogło wiedzieć także kilku innych. Przecież są służby państwowe, a pedofilia jest przestępstwem. Powinna zostać powołana niezależna komisja do spraw zbrodni pedofilskich. Powinna się składać z ludzi świeckich – powiedział w wywiadzie dla "Dziennika Gazety Prawnej” katolicki publicysta Tomasz Terlikowski.
Ale według Krzysztof Szerszenia, delegata ds. ochrony dzieci i młodzieży archidiecezji gdańskiej, sprawa ks. Jankowskiego nigdy oficjalnie nie dotarła do kurii.
"Nie ma ofiar, nie ma sprawy"
– Jak dotąd do archidiecezji nie zgłosiła się żadna osoba z oskarżeniem wobec ks. Jankowskiego – powiedział ks. Szerszeń w rozmowie z KAI.
– Ponadto nie podejmuje się działań jedynie na podstawie artykułu prasowego, bez zgłoszenia ze strony świadków zdarzeń – powiedział ks. Szerszeń. Dodał, że nie jest proste wszczynanie postępowania wobec osoby, która nie może się bronić.
Szef pomorskiego PiS i były przewodniczący "Solidarności" Janusz Śniadek pytany przez Radio Zet o pomysł usunięcia pomnika prałata Henryka Jankowskiego ocenił, że są ikony Solidarności "bardziej kontrowersyjne od księdza prałata".
Z kolei były działacz "Solidarności" i senator Jan Rulewski uznał, że nie tylko pomnik, ale także grób prałata Henryka Jankowskiego powinien zostać usunięty z kościoła św. Brygidy w Gdańsku.
Artykuł przygotował : Jarosław Karpiński. Wydawnictwo : natemat.pl
10.12.2018r.
Wszystkie informacje zaciągnięte z IMM.
08.12.2018-Więcej pomocy. Wydawnictwo: Gazeta Pomorska
Artykuł przygotował : Marek Weckwerth i Hanna Sowińska. Wydawnictwo : Gazeta Pomorska
08.12.2018r.
Wszystkie informacje zaciągnięte z IMM.
08.12.2018-usunąć księdza. Wydawnictwo: Super Express
Artykuł przygotował : ks. Wydawnictwo : Super Express
08.12.2018r.
Wszystkie informacje zaciągnięte z IMM.
07.12.2018- 80 milionów. Wydawnictwo : tvn24
- Chciałbym, żeby bank przygotował na jutro rano 80 milionów złotych do wypłaty - oznajmił dyrektorowi wrocławskiego oddziału Narodowego Banku Polskiego Józef Pinior, śląski opozycjonista. Dyrektor zbladł, ale już następnego dnia podziemni działacze opuszczali bank z trzema aktówkami po brzegi wypełnionymi gotówką. Był 3 grudnia 1981, za dziesięć dni wprowadzono stan wojenny. Gdyby nie brawurowa akcja opozycjonistów, pieniądze na zawsze przejęłyby komunistyczne władze.
Koniec listopada i początek grudnia 1981 roku pełne były napięć. Strajk generalny wisiał w powietrzu, a kolejne rozmowy ostatniej szansy czołowych przedstawicieli "Solidarności" z władzami nie przynosiły efektów. Szokiem była pacyfikacja strajku okupacyjnego w Wyższej Szkole Pożarnictwa w Warszawie, której studenci nie zgadzali się na objęcie ich przepisami o szkolnictwie wojskowym. 2 grudnia szkołę zajęły jednostki specjalne. Stało się jasne, że jeśli nie wejdą Rosjanie, to uderzy władza. Pytanie było tylko jedno: kiedy?
Kiedy w środę 2 grudnia w Warszawie komandosi zajmowali budynek szkoły pożarników, we Wrocławiu Józef Pinior, rzecznik finansowy dolnośląskiej "S", dopinał szczegóły wypłaty z konta związku gigantycznej sumy pieniędzy. Postanowił działać, bo przypuszczał, że zderzenie władzy z opozycją stawało się coraz bardziej nieuchronne. Jak miały pokazać najbliższe miesiące był to słuszny ruch, bo pieniądze umożliwiły prowadzenie podziemnej działalności zdelegalizowanej wraz z wprowadzeniem stanu wojennego "Solidarności".
Po południu Pinior spotkał się z Jerzym Aulichem, dyrektorem V Oddziału NBP przy ul. Ofiar Oświęcimskich we Wrocławiu, gdzie "S" miała swoje konto. - Panie dyrektorze, chciałbym, żeby bank przygotował na jutro rano 80 milionów złotych do wypłaty.
Aulich zbladł. Pinior nie ponaglał. Nie wiedział, czy w gabinecie dyrektora nie ma podsłuchu. - Panie dyrektorze, ochronę do transportu zapewniamy sami - dodał tylko.
Aulich milczał. Przepisy bankowe zobowiązywały go do powiadomienia o przewozie znacznych kwot pieniędzy milicji, by zapewniła ochronę konwoju. Po dłuższej chwili dyrektor w końcu skinął głową, że się zgadza i zadzwonił do naczelnik Marii Leszczyńskiej, by przygotowała do wypłaty na rano pieniądze dla „Solidarności”.
Po rozmowie z dyrektorem banku, Pinior pojechał do siedziby związku na ulicę Mazowiecką, gdzie dzisiaj mieści się Dolnośląski Urząd Marszałkowski. Poprosił Piotra Bednarza i Tomasza Surowca, by w czwartek rano byli do dyspozycji przy odbiorze pieniędzy.
Bednarz, członek Prezydium Zarządu Regionu, był we władzach dolnośląskiej „Solidarności” drugim człowiekiem po jej przewodniczącym – Władysławie Frasyniuku. Jego obecność w banku była konieczna, bo tylko cztery osoby miały uprawnienia do podpisania czeku z wypłatą znacznej kwoty z konta.
Obecność Tomasza Surowca wynikała z dwóch powodów: po pierwsze władze miały do niego zaufanie, a po drugie on miał prywatne auto. Siedziba „S” na pewno była pod dyskretną obserwacją bezpieki, potrzebny więc był samochód, który nie należał do związku. Ostatnim poproszonym o pomoc był rzecznik prasowy Stanisław Huskowski – z Piniorem ustalili, że w czwartek rano będzie czekał w umówionym miejscu na ulicy Osobowickiej. Oczywiście też w prywatnym aucie, w małym fiacie. Po tych wszystkich ustaleniach, Pinior poszedł jeszcze do kasjerki w biurze związku po czek.
Rano 3 grudnia 1981 roku Bednarz, Surowiec i Pinior z niedużą, pustą, czarną walizką wyruszyli z siedziby „Solidarności” do banku. Był chłodny czwartek. Za kilka dni miał spaść śnieg. Do banku weszli we trójkę.
Stan wojenny. Frasyniuk skacze z pociągu
Dziesięć dni później, w nocy z soboty na niedzielę, w Polsce został wprowadzony stan wojenny a władzę w państwie przejęła wojskowa Rada Ocalenia Narodowego. Na ulice wyprowadzono czołgi i wojskowe transportery. Dekretem o stanie wojennym zdelegalizowano Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność”, przejęto jego majątek, w tym i pieniądze na kontach zarządów regionalnych.
Ostatnie posiedzenie Komisji Krajowej „S” odbywało się w dniach 11 i 12 grudnia w Gdańsku. Do obradujących docierały informacje o dziwnych ruchach wojska i milicji, ale nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, co się naprawdę dzieje. Po zakończeniu obrad w sobotę wieczorem przewodniczący dolnośląskiej „S” Władysław Frasyniuk dotarł na dworzec i wsiadł do pociągu do Wrocławia. Kiedy dojeżdżał do miasta, kolejarze przyszli do przedziału ostrzec go, że chyba nie powinien wracać do domu. Wyszedł na korytarz, a w pewnym momencie pociąg zwolnił tak, by mógł z niego wyskoczyć. Dzięki temu Frasyniuk uniknął internowania. Bezpieka nie zatrzymała też Piotra Bednarza, który – ostrzeżony - nie spędził tej nocy w hotelu robotniczym, gdzie mieszkał, ale u znajomych. Józef Pinior spał u swojej dziewczyny.
"O kurwa! Wszystko wyjąłeś?!"
Rano 13 grudnia 1981 roku, kiedy stało się jasne, że władza naprawdę uderzyła, cała trójka spotkała się w zajezdni Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego przy ul. Grabiszyńskiej. Tam po gorączkowych dyskusjach zapadła decyzja, że Wrocław będzie się bronił na linii fabryk, więc od poniedziałku 14 grudnia 1981 roku w Pafawagu, Hutmenie, Elwro i FAT będzie strajk okupacyjny. Noc z niedzieli na poniedziałek każdy musiał jednak przeżyć na własną rękę, by rano do tych fabryk zlokalizowanych w rejonie ul. Grabiszyńskiej dotrzeć.
W tę mroźną niedzielę, kiedy nikt nie wiedział, co się jeszcze wydarzy, do Frasyniuka - o czym ten opowiadał po latach w jednym z filmów dokumentalnych o stanie wojennym – podszedł Pinior. Szepnął mu coś na ucho, a ten prawie podskoczył i wykrzyknął: "O, kurwa! Wszystko wyjąłeś?!". Tak okazało się, że wrocławscy opozycjoniści mają do dyspozycji 80 milionów złotych.
Listy gończe
O tym, że na koncie związku we Wrocławiu nie ma pieniędzy tajna policja dowiedziała się pod koniec grudnia 1981 roku. Świadczy o tym datowana na 30 grudnia notatka podpisana przez prokuratora Wiesława Śliwę.
31 grudnia, w wydaniu sylwestrowo-noworocznym „Gazety Robotniczej”, regionalnego organu Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, ukazała się pierwsza wzmianka o tym, że z konta „S” zniknęło 80 milionów. Tego samego dnia podporucznik Władysława Manowska z Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych napisała notatkę informującą o kontrolach NIK w I i IV Oddziale NBP we Wrocławiu.
2 stycznia rozpoczęły się przesłuchiwania internowanych pracowników związku, m.in. kasjerki, która dała Piniorowi czek. Podczas kolejnych dni w czasie przesłuchań w więzieniu przy ul. Kleczkowskiej pytano przede wszystkim o Frasyniuka, Piniora i Bednarza: gdzie się ukrywają i gdzie są pieniądze.
7 stycznia informacja o pustym koncie została przekazana do Warszawy, do Józefa Żyty, zastępcy prokuratora generalnego.
Banknoty w dwóch workach
O tym, co się wydarzyło 3 grudnia 1981 roku wiadomo z przesłuchań Tomasza Surowca, który przyjechał pierwszego dnia stanu wojennego do zajezdni, ale zdecydował, że w strajku udziału nie weźmie. Jak tłumaczył Piniorowi, chciał wrócić do domu, bo miał małe dziecko.
Zeznania złożył 4 i 7 stycznia 1982 roku. Po raz pierwszy ujrzały one światło dzienne w 2011 roku.
Podporucznik Władysławie Manowskiej i kapitanowi Hajdukowi mówił: „Minęliśmy pierwszy hol w banku, weszliśmy za kratę do drugiego holu i ja z Bednarzem usiedliśmy na krzesłach, a Pinior wszedł za barierkę i udał się do Leszczyńskiej (…) Wrócił jednak po chwili, bo okazało się, że miał źle ostemplowany czek złą pieczątką. Czek ten, gdy dał mi do ręki, to zauważyłem, że jest wypełniony na 80 milionów złotych. Kazał mi czek wymienić u kasjerki Moyseowicz. Pojechałem do regionu, oni zostali w banku. Moyseowicz zastałem w kasie, powiedziałem, o co chodzi. Wręczyłem przywieziony czek. Ona wypełniła drugi wypisując kwotę i wyszła z pokoju po pieczątkę. Gdy wróciła, dała mi ten czek a nadto wręczyła książeczkę czekową na wszelki wypadek, gdyby i ten drugi czek też był wadliwy. Wróciłem do banku – całość zajęła mi ok. 30 minut”.
Po około 15-20 minutach całą trójkę poproszono do pokoju. Okna wychodziły na ulicę Ofiar Oświęcimskich, pod ścianą stał stół. Kilkadziesiąt minut później jakiś mężczyzna z kobietą przynieśli jeden worek banknotów. Mężczyzna wyszedł i po pewnym czasie przyniósł drugi worek. Zaczęło się liczenie pieniędzy wykładanych na stół. Liczyło siedem osób, Pinior i Bednarz notowali na kartce. Warto podkreślić, że najwyższy nominał obecny wtedy w obiegu wynosił 2 tysiące złotych.
Tomasz Surowiec zeznawał: „Na pieniądze Pinior z pomieszczenia kasy z regionu zabrał ze sobą czarną walizkę. Nie była to typowa walizka, lecz wyglądem zbliżona do aktówki, otwierała się z góry, zapinana na dwa metalowe zamki. Obramowana obejmą metalopodobną. Aktówka była twarda, prawdopodobnie z dykty. Aktówkę zapakowaliśmy pieniędzmi całą i jeszcze dużo pieniędzy zostało. Jedna z pracownic banku, zanim naszą aktówkę zapakowaliśmy pieniędzmi, przyniosła z innego pomieszczenia dwie walizki jednakowej wielkości. Były to walizki tekturowe, starego typu, jakie kiedyś były w handlu. Jedna z walizek w rogach miała dziury. Te dwie walizki po załadowaniu pieniędzmi zostały przepasane paskami. Pracownica zastrzegła Piniorowi, że przed zamknięciem banku walizki pożyczone ma zwrócić. Około 10-10.30 każdy z nas wziął jedną walizkę i wyszliśmy”.
Już na ulicy cała trójka wsiadła do auta Tomasza Surowca. Pinior z przodu, obok kierowcy, Bednarz z tyłu, z jedną walizką obok na siedzeniu. Dopiero wtedy Pinior powiedział: – Jedziemy na Osobowice.
Po co wam tyle pieniędzy?
„Przypominam sobie, że gdy zjechaliśmy z mostu Osobowickiego w lewo, zobaczyłem po prawej stronie samochód 126p, w którym za kierownicą siedział Chuskowski (pisownia oryginalna – red.)) imienia nie pamiętam, ale chyba ma na imię Krzysztof. Wiem, że pełnił on w tym czasie funkcję rzecznika prasowego zarządu. (…) Bednarz wysiadł z walizką i włożył ją do bagażnika samochodu Chuskowskiego a następne dwie wyjął Józef Pinior i też włożył do tego samochodu. (…) Chuskowski, Józef Pinior i Bednarz pojechali dalej w kierunku Osobowic, ale dokąd tego nie wiem” – zeznawał Surowiec.
I kontynuował: „Nadmieniam, że w drodze z banku na Osobowice pytałem się zarówno Józefa Piniora i Bednarza, na co zostanie wydatkowana tak olbrzymia suma. Józef Pinior odpowiedział mi, że na pogotowie strajkowe. Powiedział mniej więcej w ten sposób: wzięliśmy te pieniądze, bo mogą być strajki, mogą nam te pieniądze zdeponować, prostuję, że mogą nam te pieniądze zablokować w banku toteż trzeba je gdzieś w bezpiecznym miejscu ulokować. Bliżej nie mówiliśmy, gdzie te pieniądze zamierzają ukryć. Dodaję, że byłem zaskoczony tym, że tak ogromną sumę Józef Pinior i Piotr Bednarz pobierają z NBP”.
Nie tylko Surowiec był zaskoczony. Bednarz, który dopiero w banku zobaczył czek i wypisaną na nim kwotę, zbladł przy kasjerce. Wyrzucał potem Piniorowi, że za te pieniądze ludzie ich zjedzą…
W pałacu arcybiskupa
Około południa maluch z Józefem Piniorem i Stanisławem Huskowskim za kierownicą przejechał przez kutą bramę prowadzącą do rezydencji metropolity wrocławskiego. Stanął przed samymi drzwiami. Arcybiskup Henryk Gulbinowicz był na piętrze pałacu. Kiedy odezwał się dzwonek telefonu w pokoju, w słuchawce usłyszał przełożoną: – Dwóch panów prosi, żeby ksiądz arcybiskup zszedł na dół.
Metropolita w holu zobaczył młodych mężczyzn. Wyczuł, że to niecodzienna wizyta i poprosił gości do saloniku. Kiedy okazało się, że przywieźli 80 milionów złotych, nawet nie drgnęła mu powieka.
– I co ja mam z tym zrobić? – arcybiskup rozłożył ręce.
– Trzeba przechować.
Kiedy Huskowski i Pinior wstali do wyjścia, arcybiskup machnął nagle ręką: – Jeszcze pokwitowanie trzeba napisać.
Wtedy zaoponował Pinior. Pokwitowanie byłoby dowodem dla bezpieki, a wszelkich śladów należało unikać jak ognia. Tym bardziej, że jedno pokwitowanie już leżało w kasie pancernej w regionie. Niewielka karteczka podpisana m.in. przez Tomka Surowca, ówczesnego skarbnika „S” i arcybiskupa Gulbinowicza, kwitująca złożenie u metropolity w depozycie 10 milionów złotych pobranych z konta związku po prowokacji bydgoskiej i pobiciu Jana Rulewskiego w marcu 1981 roku.
3 grudnia Pinior miał intuicję – jedną z pierwszych rzeczy, jakie bezpieka znalazła w biurach Zarządu Regionu było to pokwitowanie. I dzięki niemu zrodziła się jedna ze strategii śledztwa, w której założono, że pieniądze „S” są ukryte gdzieś w Kościele.
Kościelny ślad potwierdził w 2011 roku generał Czesław Kiszczak, w 1981 roku minister spraw wewnętrznych i prawa ręka ojca stanu wojennego generała Wojciecha Jaruzelskiego.
– Kiedy się okazało, że tych pieniędzy na koncie nie ma, od razu było dla mnie jasne, że zostaną one wykorzystane do działalności przeciwko państwu ludowemu – powiedział generał, przyznając, że jego służby od początku wiedziały, że w sprawę zaangażowany jest wrocławski Kościół. Władza jednak nie odważyła się na przeszukania po parafiach...
Archiwum Kajetana
Pieniądze „S” ukryte w Pałacu Arcybiskupim do działaczy podziemia trafiały m.in. dzięki biskupowi Adamowi Dyczkowskiemu. Po pierwszą „wypłatę” pojechał do niego ksiądz Ryszard Jerie, którego brat Kazimierz był szeregowym działaczem „S”. I to on, fizyk z Uniwersytetu Wrocławskiego, zrobił w swoim mieszkaniu specjalną skrytkę, gdzie schował pierwszych kilka milionów przywiezionych z kurii przez brata od biskupa. Zapakował je do worka na szkolne kapcie. Bez banderoli, które nosiły datę 1 grudnia 1981 roku i które starannie porwał na drobniutkie kawałki i spuścił w klozecie.
Wiosną 1982 roku w jednym z mieszkań kontaktowych Kazimierz Jerie, pseudonim Kajetan, spotkał się z ukrywającym się Józefem Piniorem. I usłyszał: – Panie Kazimierzu, nie wypłacamy pieniędzy bez rozliczenia się z wydatków. Księgowość ma działać tak, jak przed stanem wojennym. Ja będę przekazywał panu preliminarz wydatków z zaszyfrowanymi nazwiskami odbiorców. Ale z pobranych pieniędzy każdy musi się rozliczyć. Inaczej nie dostanie drugi raz ani grosza.
Tak zrodziło się archiwum „Kajetana”, jedyny zachowany zbiór dokumentów pokazujący wydatki podziemnej „Solidarności” na Dolnym Śląsku. Dzięki temu archiwum, które zostało przekazane w depozyt Instytutowi Pamięci Narodowej, wiadomo na przykład, że dolnośląska „S” pożyczyła dwa miliony złotych Regionowi Małopolskiemu. Kolejne 300 tysięcy pożyczyła podziemna Solidarność w Łodzi.
Milion trafił do wyrzuconych z pracy za protesty przeciwko stanowi wojennemu – w maju 1982 roku – dwustu robotników i ich rodzin.
– Któregoś dnia moja mama przywiozła mydełko „Fa”. Pamiętam jak dziś, samo mydło było rarytasem, a tu w środku było 200 tysięcy złotych! Nowiuteńkie, w banderolach. Na zasiłki statutowe dla wyrzuconych z pracy w WSK Świdnik. Związek pokazał, że ma siłę, że umie zadbać o skrzywdzonych – mówiła po latach Danuta Kuroń, żona Jacka Kuronia.
Pieniądze szły na sprzęt poligraficzny (powielacz offsetowy Romayor, oczywiście zdobywany nielegalnie, kosztował 150 tysięcy, a 25 tysięcy aparat fotograficzny dla pracowni sitodruku), zapomogi dla ukrywających się działaczy i ich rodzin, na Radio Solidarność, ale też grzywny zasądzane przez kolegia do spraw wykroczeń. Pensje wypłacane ukrywającym się działaczom podziemia to efekt decyzji Józefa Piniora, który przekonał do niej Władysława Frasyniuka.
Średnia wypłata „na wolności” wynosiła wtedy ok. 6 tysięcy złotych. Ta podziemna – 8 tysięcy. Decyzja o tym, by wypłacać te pieniądze wynikała z prostej kalkulacji - ukrywający się nie mogli żyć na koszt tych, którzy ich ukrywali.
Na liście osób, które pobierały owe „pensje” byli m.in.: Adam Lipiński, pseudonimu „Kapelan” i „Smutny, dzisiaj prawa ręka prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego, Krzysztof Turkowski, ps. „Daniel”, doradca Zygmunta Solorza, przyjaciel Lipińskiego, czy Jan Waszkiewicz, późniejszy marszałek województwa dolnośląskiego. 75 tysięcy wydano na pomoc dla dwójki uciekinierów z obozu internowania w Załężu: Piotra Bielawskiego i Jana Senia.
W 2018 roku trudno to sobie wyobrazić, ale może warto. Działacze podziemia nie pracowali, a więc nie mieli kartek żywnościowych. Wszystko musieli kupować na czarnym rynku – nie tylko jedzenie, ale też benzynę, papier, farbę. Potrzebne były też pieniądze na łapówki, czasem na wynajęcie mieszkania dla ukrywających się. Własne auto było luksusem, więc kolejne złotówki szły na taksówki – na tajne spotkanie w mieszkaniu kontaktowym trudno było jechać komunikacją miejską.
Zaczynają się kłótnie
Ale tak jak pieniądze dawały możliwości realnego działania, tak ostatecznie zaczęły rodzić konflikty.
Tym najważniejszym był konflikt pomiędzy Władysławem Frasyniukiem stojącym na czele Regionalnego Komitetu Strajkowego a Kornelem Morawieckim, przywódcą SW, który ostatecznie doprowadził do formalnego rozejścia się obu struktur.
23 maja 1982 roku przywódca SW pisał do swojej prawej ręki, Tadeusza Świerczewskiego, pseudonim „Rustejko”: „Ci z zakładów to są normalni ludzie i zrozumieją, że coś jest nie tak, skoro na całą 5-miesięczną działalność dostaliśmy 270 tysięcy złotych z 80 mln. Nie bój się, ostatecznie weźmiemy z nimi rozwód”. A w kolejnym, dzień później: „Jeszcze forsa. Mówiłeś, że obawiasz się, że tej forsy im nie wydrzemy. Ja podzielałem i podzielam Twoje obawy. (…) damy sobie radę bez nich – to raz, a dwa, że może to i lepiej”.
Frasyniuk po latach tłumaczył: – Mam wrażenie, że opowiadamy różne historie. Te różnice pojawiły się, kiedy Kornel powiedział, że potrzebna jest krew. Ta poważna różnica zdań wyostrzyła się w sprawie demonstracji ulicznych (…). Rozmawiałem z nimi o tej pierwszej zadymie 1 maja 1982 roku. To już było po rozwodzie. Pytam: „no i co było na tej demonstracji?” I słyszę: „do drugiej w nocy budowaliśmy barykady”. „A co było po drugiej?” – pytam dalej. „A transporter przyjechał i chuj był po barykadzie”. To tylko pokazywało, że ten czerwony zręcznie nas rozgrywał. Dał im poczucie sukcesu, a potem zrobił porządek, przyjechał skot i rzeczywiście było po tej barykadzie.
Rozwód RKS-u i SW nastąpił w czerwcu 1982 roku. Jak widać jednym z elementów rozstania były również pieniądze. Przez lata zresztą wielu działaczy Solidarności Walczącej twierdziło, że nie dostało z owych 80 milionów ani złotówki. Ale w dokumentacji zgromadzonej przez Kazimierza Jeriego są rozliczenia wielu ludzi działających w Solidarności Walczącej, jak np. rozliczenie „Montera”, który dostał 26 sierpnia 50 tysięcy na kolportaż prasy, czy „Grubego”, czyli Anny Bireckiej, która 7 lipca 1982 roku pokwitowała odbiór 100 tysięcy złotych na zgrupowanie „Brata”.
200 tysięcy (łącznie) dostał działacz SW Paweł Falicki, informatyk i członek redakcji „Z dnia na dzień”, wielki fan Witkacego, stąd też jego pseudonim „Tumor”. Falicki w podpisie miał charakterystyczne „T”. Kolejną osobą związaną z Solidarnością Walczącą, która dostała pieniądze z owych słynnych 80 milionów, jest Michał Gabryel, obecnie przedsiębiorca, który pokwitował odbiór 200 tysięcy na zakup maszyn do pisania. Z pieniędzy ukrytych w Pałacu Arcybiskupim opłacono również kolonie dzieci przywódcy SW.
Miliony na dolary
W 1984 roku po ogłoszeniu amnestii Władysław Frasyniuk i Józef Pinior (aresztowani odpowiednio w październiku 1982 roku i w kwietniu 1983 roku) spotkali się metropolitą wrocławskim kardynałem Henrykiem Gulbinowiczem, u którego były „zamrożone” pieniądze. Trzeba było ratować je przed galopującą inflacją, zapadła więc decyzja o wymianie pozostałej sumy na dolary.
Jak tę wymianę zorganizowano?
Kardynał Gulbinowicz konsekwentnie nie chce o tym mówić, więc można się domyślać, że operacja została przeprowadzona z wykorzystaniem kont kościelnych i w porozumieniu z Watykanem. W efekcie na II zjeździe „S” w lutym 1990 roku, kiedy Pinior składał rozliczenie z wydatków, oddał do kasy związku 50 tysięcy dolarów. I uzyskał absolutorium.
Nie brak dzisiaj głosów, że tych dolarów powinno było być więcej, ale warto wiedzieć, że według czarnorynkowego kursu 1 dolar w roku 1980 kosztował ok. 128 złotych, przy przeciętnym miesięcznym wynagrodzeniu ok. 6 tysięcy. W styczniu 1982 roku, a więc już po wprowadzeniu stanu wojennego, dolar kosztował już 410 zł, w 1986 – 820 zł, ale w grudniu 1988 czarnorynkowy kurs dolara skoczył do prawie 4 tysięcy.
Kiedy dokładnie przeprowadzono wymianę? Jakiej dokładnie kwoty? To jest już dzisiaj nie do ustalenia. Ale za te 50 tysięcy dolarów – w 1990 roku średnia pensja wynosiła 1 029 637 złotych, co stanowiło równowartość 108 dolarów – utworzono „Dziennik Dolnośląski”, gazetę, której pierwszym redaktorem naczelnym został Włodzimierz Suleja, późniejszy dyrektor wrocławskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, obecnie w IPN dyrektor Biura Badań Historycznych.
Losy członków Zarządu Regionu dolnośląskiej „S” związanych z historią 80 milionów potoczyły się różnie.
Piotr Bednarz, aresztowany, skazany na cztery lata więzienia i trzy lata pozbawienia praw publicznych, w połowie 1984 roku usiłował popełnić samobójstwo w więzieniu w Barczewie. Przeżył cudem i dzięki interwencji biskupa Dąbrowskiego u generała Kiszczaka. Kiedy w lipcu ogłoszono amnestię, był w trakcie leczenia. Rok później władza uznała, że nie należy wytaczać mu procesu cywilnego o zwrot pieniędzy „S”, bo jest robotnikiem. Zmarł 26 marca 2009 roku.
Stanisław Huskowski po wprowadzeniu stanu wojennego ukrywał się. Wpadł w marcu 1982 roku we Wrocławiu – trafił do Grodkowa, do ośrodka internowania, skąd wyszedł ze względu na stan zdrowia po trzech miesiącach. Nie zszedł do podziemia, bo jak mówił w 2011 roku, nie chciał narażać kolegów. Po 1989 roku był wiceprezydentem Wrocławia, posłem, senatorem, a obecnie jest radnym sejmiku dolnośląskiego.
Tomasz Surowiec też nie zszedł do podziemia. W 1988 roku podpisał zobowiązanie do współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa. Po raz pierwszy powiedział o tym w książce „80 milionów. Historia prawdziwa”, choć nie pamiętał okoliczności ani daty werbunku. Zmarł w 2016 roku.
Józef Pinior odsiedział ponad rok w areszcie, w 1984 roku skazano go na cztery lata więzienia, wyszedł na mocy amnestii krótko po ogłoszeniu wyroku. W 1985 roku Komisja do spraw Zarządu Majątkiem Związków Zawodowych w Warszawie, która przejęła majątek zdelegalizowanej „S”, wytoczyła mu proces i uzyskała nakaz komorniczy zwrotu 80 milionów wraz z odsetkami. Wyrok uchylono w 1992 roku, kiedy w obronie Piniora stanęli Jerzy Urban, były rzecznik rządu Wojciecha Jaruzelskiego i Jan Nowak Jeziorański, wieloletni szef Radia Wolna Europa. Pinior, który był przeciwnikiem okrągłego stołu, po kilkunastu latach wrócił do polityki – był europosłem Socjaldemokracji Polskiej, a później senatorem niezależnym z ramienia Platformy Obywatelskiej. 10 grudnia 2018 roku rozpocznie się we Wrocławiu jego proces, w którym prokuratura stawia mu zarzuty korupcyjne na 46 tysięcy złotych.
Władysław Frasyniuk po 1989 roku był posłem, stał na czele nieistniejącej już Unii Demokratycznej, a obecnie jest prywatnym przedsiębiorcą. 13 grudnia stanie przed sądem za naruszenie nietykalności policjanta podczas manifestacji w obronie niezawisłości sądów.
Autorka tego artykułu napisała książki „Archiwum Kajetana, czyli 80 milionów w rachunkach” i „80 milionów. Historia prawdziwa”, która towarzyszyła filmowi Waldemara Krzystka „80 milionów”.
Artykuł przygotował : brak danych. Wydawnictwo : tvn24
07.12.2018r.
Wszystkie informacje zaciągnięte z IMM.
07.12.2018- Czy to był cud?- Wydawnictwo: Gazeta Wyborcza Kraków
Artykuł przygotował : Jerzy Lewiński. Wydawnictwo : Warszawa Wyborcza Kraków
07.12.2018r.
Wszystkie informacje zaciągnięte z IMM.
07.12.2018-Partyzanckie buty przyrosły mu do nóg. Wydawnictwo: Gazeta Wyborcza Kraków
Artykuł przygotował : Paweł Figurski i Michał Olszewski. Wydawnictwo : Warszawa Wyborcza Kraków
07.12.2018r.
Wszystkie informacje zaciągnięte z IMM.
06.12.2018-Rulewski krytykuje za Kujawską. "Powiatowienie Bydgoszczy".Wydawnictwo: Bydgoszcz Wyborcza
Rulewski krytykuje za Kujawską. "Powiatowienie Bydgoszczy"
Senator Jan Rulewski krytuje projekt budowy linii tramwajowej wzdłuż ul. Kujawskiej w Bydgoszczy. Zabudowę nazywa skandaliczną, a pomysł rodem z XIX w.
Swój pomysł na ul. Kujawską senator opisywał już w styczniu 2017 r. – Ciągłe awarie torów, zasilania, plus ustawiczne remonty na wąskich ulicach, ostrych skrzyżowaniach i takich uliczkach to trwała choroba bydgoskiej komunikacji – pisał. Planowany efekt przebudowy nazywał „ślepą kiszką”. – Jeszcze jest czas, by projekt poprawić, a nawet na nim zarobić 50 mln zł i puścić tramwaj wzdłuż skarpy w obecny przystanek przy rondzie Bernardyńskim na Toruńskiej. Pozostawić i unowocześnić rondo Kujawskie z przejściami. A może do czasu projektowanej przebudowy, która zamknie ciąg Kujawskiej na dwa lata, uruchomić poligonowe przejścia na rondzie Kujawskim. Sprawdzić ich działanie w warunkach funkcjonowania Zielonych Arkad, nowej zabudowy – podpowiadał, prosząc prezydenta Rafała Bruskiego o interwencję.
W ubiegłym tygodniu miasto podpisało umowę. Najniższą ofertę w przetargu przedstawiło konsorcjum PBDI z Torunia, Gotowski z Bydgoszczy i Tor-Krak z Krakowa. Chciało 167 mln zł. Ratusz planował wydać na tę inwestycję o 30 mln mniej. Szybko zdecydował się jednak dołożyć brakujące pieniądze. Nowe torowisko, jezdnie, buspasy, parkingi, drogi rowerowe, chodniki i dwa przebudowane ronda – tak ma wyglądać Kujawska po 24 miesiącach prac. Wstępnie na okres zimowy i wiosenny planowane są przede wszystkim roboty, które nie będą istotnie utrudniać ruchu. Największy zakres prac budowlanych realizowany będzie od połowy przyszłego roku, po zakończeniu głównych robót na węźle Szarych Szeregów i ul. Wojska Polskiego.
List senatora Jana Rulewskiego
„Mury obronne z otwartą na pół bramą to herb Bydgoszczy. Miasto jednak się zamyka na Kujawy za sprawą skandalicznej zabudowy ul. Kujawskiej, projektem poznańskiej pracowni urbanistycznej. Zgoda na tramwaj z Wyżyn na Zbożowy Rynek, nawet na Błonie, ale nie tak.
Projekt przewiduje zgruzowanie drugiego podziemnego ronda w Bydgoszczy w celu budowy linii tramwajowej na Zbożowy Rynek. W efekcie:
- •– w bramie na Kujawy stanie zapora korkująca ruch do Inowrocławia,
- •– ruch pieszy i samochodowy uzyska nowego „partnera” - tramwaj z wysepkami i orgią świateł. – Kujawska zamieni się w tunelową ulicę dzielącą miasto,
- •– Zbożowemu Rynkowi przybędą nowe wysepkowe przystanki dla tramwaju,
- •– ryzyko blokad z powodu remontów lub awarii tramwajów, które są zmorą miasta,
- •– ubytek przestrzeni miejskiej.
Słowem powrót do XIX wieku, czyli skandal, czyli „powiecenie” wojewódzkiego miasta. Zamiast tego proponowałem, niestety bez rezultatu:
- •– bezkolizyjny tramwaj wzdłuż skarpy Wzgórza Wolności, stopniowo zanurzający się w kierunku bezkolizyjnego ronda na Kujawskiej z podziemnymi przejściami. Dodatkowo wykorzystanie go na przestrzeń handlową.
- •– przystanek dla tramwaju przy Zbożowym Rynku, w miejscu obecnego.
- •– oddalenie tramwaju od budynków na Kujawskiej,
- •– przestrzeń do napraw i remontów torowisk,
- •– mniej świateł, więcej przestrzeni do innej zabudowy, szybsze przeloty na trasie wylotowej, większe bezpieczeństwo, wygoda dla Zielonych Arkad.
Przede wszystkim dwa razy taniej i dwa lata bez korków związanych z tunelową zabudową rond i Kujawskiej. Żegnaj, Otwarta Drogo na Kujawy!”.
Artykuł przygotował : rej. Wydawnictwo : Wyborcza Bydgoszcz
05.12.2018r.
Wszystkie informacje zaciągnięte z IMM.
05.12.2018- Jan Rulewski - Znałem się z księdzem Henrykiem Jankowskim. Wydawnictwo : super express
Znany seksuolog i psychiatra, prof. Zbigniew Lew – Starowicz (75 l.), nie ma wątpliwości i wyznaje „Super Expressowi”: - U księdza Henryka Jankowskiego rozpoznałem pociąg do dojrzewających chłopców, czyli efebofilię – mówi nam Lew – Starowicz, który w przeszłości sporządzał opinię w sprawie kapelana „Solidarności”. Tymczasem po latach na jaw wychodzą nowe, mroczne sekrety z życia ks. Henryka Jankowskiego (+ 74 l.). Po 50 latach o swoich traumatycznych relacjach z księdzem postanowiła opowiedzieć pani Barbara Borowiecka.
Przez 50 lat trzymała w tajemnicy przed światem to, co działo się w latach 70. za drzwiami parafii św. Brygidy. Kobieta miała wtedy zaledwie 12 lat, kiedy w samobójczej śmierci straciła 16-letnią koleżankę, która z księdzem Henrykiem Jankowskim zaszła w ciążę. Sama też doznała straszliwych krzywd ze strony prałata. – Dopadł mnie z 10, może nawet 20 razy (...) Był jak bestia (…) - mówi pani Barbara w „Dużym Formacie” i opowiada o tym, jak wyglądał pierwszy raz. - Chciałam uciec przez strych i wybiec drugim wejściem. Ale tym razem drzwi były zamknięte. Dopadł mnie, gdy szarpałam się z klamką. Dotykał piersi, powiedział, że pokaże mi, co to znaczy od tyłu. Wkładał ręce w majtki i próbował je zdjąć. Nie udało mu się. Pamiętam, że miałam spódniczkę na gumce, naciągnęłam majtki tak, że trzymałam je w zębach i odpychałam się rękoma. Byłam przerażona, nie rozumiałam, czego chce, co to znaczy „od tyłu”. A on mówił: „Ja ci pokażę, jak się spuścić”. Był obleśny” - opowiada kobieta. Wszystko działo się w latach 70-tych.
Ale w sprawie Jankowskiego pierwsze śledztwo rozpoczęło się dopiero w … 2003 roku i dotyczyło nieletniego Sławka, który uczestniczył w przyjęciach Jankowskiego, rozlewał na nich alkohol, nocował u księdza, wyjeżdżał z nim na ferie i wakacje do Hamburga i Rzymu. Ale rok później śledztwo umorzono. To właśnie w tej sprawie opinię w grudniu 2004 roku przygotował seksuolog prof. Zbigniew Lew – Starowicz.
- Prokuratura poprosiła mnie o sporządzenie opinii w sprawie księdza Jankowskiego i w oparciu o akta sprawy zrobiłem opinię hipotetyczną. Jedna z nich dotyczyła efebofilii u księdza Jankowskiego, czyli pociągu do młodych, dojrzewających mężczyzn. Próbowałem interpretować zachowania człowieka i dowiedzieć się co siedzi w głowie człowieka, który robi takie złe rzeczy. W swojej opinii mówiłem o zachowaniu księży, o skracaniu dystansu, poklepywaniu po plecach, przytulaniu – zdradza nam Lew – Starowicz. Mimo, że ks. Henryk Jankowski zmarł osiem lat temu, to sprawa jego relacji z dziećmi do dziś spędza sen z powiek czołowym znawcom kościoła. - Ci świadkowie, kiedyś i teraz, opowiadają rzeczy straszne i mamy też świadków, którzy mówią, że przełożeni księdza Jankowskiego o tym wiedzieli. I to jest sprawa skandaliczna. To, że ksiądz prałat był efebofilem homoseksualnym nie było tajemnicą. I to nie jest grzech tylko ks. Jankowskiego. Jeśli wiedział o tym abp Tadeusz Gocłowski i nic nie zrobił, to jest to też jego grzech – komentuje nam Tomasz Terlikowski (44 l.).
Jan Rulewski (74 l.), senator, działacz opozycji solidarnościowej
- Znałem się z księdzem Henrykiem Jankowskim. Uważałem go za celebrytę. Jeśli to prawda, że ksiądz dopuszczał się takich złych rzeczy, to jest to zaprzaństwo i jest też oburzające, że kościół nic z tym nie zrobił, nie wyjaśnił. I szkoda, że ks. Jankowski za życia tego nie wyjaśnił. Dziś powinna powstać zewnętrzna komisja, która powinna zbadać sprawę. Gorszy mnie, że pomnik księdza prałata stoi w Gdańsku przed kościołem św. Brygidy.
Tomasz Terlikowski (44 l.), publicysta katolicki, znawca kościoła
Tego typu sprawy powinny być wyciągane dla dobra kościoła, tzn żebyśmy poznali odpowiedź na pytanie: dlaczego to tak działało choćby po to, żeby ofiary mogły mieć pewność, że kościół i Bóg są po ich stronie, a nie po stronie przestępców. Do oczyszczenia kościoła niezbędna jest zewnętrzna komisja złożona ze świeckich osób, którzy mając pełny dostęp do dokumentacji kościelnej, przebadają sprawę. I nie tylko przestępcy, ale też ci, którzy ich tolerowali, powinni ponieść odpowiedzialność.
Nie można uznawać za bohaterów tych, którzy nimi nie są.
Artykuł przygotował : ks. Wydawnictwo : Super Express
05.12.2018r.
Wszystkie informacje zaciągnięte z IMM.